Ilona Wiśniewska, urodzona w 1981 roku prószkowianka spod Opola, z zawodu polonistka i fotografka, związała swe życie z Norwegią, z północną Norwegią. Od 2010 r. mieszka na Spitsbergenie, rodzina jej męża – Birgera Amundsena – pochodzi z Finnmarku, północno-wschodniej części ojczyzny Nansena. O tych miejscach, znanych Wiśniewskiej z autopsji, opowiadają napisane przez nią do tej pory książki. A napisała ich dwie... Pierwsza z nich to reportaż zatytułowany „Białe.
(...)
Zimna wyspa Spitsbergen”. Za tę książka (ukazała się w 2014 roku) autorka została nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej i do tytułu Kobiety Roku 2015 w plebiscycie portalu wp.pl. Druga książka, opatrzona tytułem „Hen. Na północy Norwegii”, wydana została przez Wydawnictwo „Czarne” w 2016 roku. Wiśniewska na co dzień współpracuje z „Polityką”, regularnie publikując na jej łamach swoje reportaże, oraz z pismami podróżniczymi.
„Hen. Na północy Norwegii” to historia największego okręgu administracyjnego Norwegii, rozciągającego się w północno-wschodniej części tego kraju graniczącego od południa z Finlandią, od wschodu z Rosją, a od zachodu z norweskim okręgiem administracyjnym Troms. Przedstawiając miejsce, które uczyniła bohaterem swego reportażu, autorka stwierdza: „Dla przyjezdnego Finnmark to największy i najrzadziej zaludniony region Norwegii, rozciągnięty wzdłuż wybrzeża Morza Barentsa, za kołem podbiegunowym. (…) Finnmark to pięć fiordów … (…) Finnmark to garstka ludzi, ryby i renifery, kamień na kamieniu, bezwzględne morze, zimne lato, surowa zima i wiatr, który mąci świadomość.” Finnmark to także, jak dowiedzieć się można w trakcie lektury, swoisty tygiel narodowościowy: mieszkają tam Norwegowie, ale przede wszystkim Saamowie, Kwenowie, Finowie, Szwedzi, Pomorcy, kolscy Norwedzy, którzy wrócili z kolonizacji rosyjskiej strony granicy oraz przybysze z obcych krajów (bardziej lub częściej! mniej serdecznie przyjmowani przez „miejscowych”). Książka o Finnmark opowiada więc o ludziach – twardych, zahartowanych, nieufnych wobec obcych, o okrutnej często, choć urokliwie egzotycznej północnej przyrodzie, o trudnej teraźniejszości i tragicznej przeszłości tej krainy. Podzielona jest na trzy części. Bohaterem pierwszej uczyniła autorka Iberta Amundsena, 90-letniego tuziemca. Życie jego i jego rodziny obrazuje los mieszkańców całego regionu. Druga część poświęcona została historii rdzennej ludności tych obszarów, czyli Saamom (lub jak chcą Szwedzi – Lapończykom). Trzeci rozdział przedstawia bardzo trudną, rzec można nawet beznadziejną współczesność Finnmarku.
Dzisiejszy Finnmark w ujęciu reporterki to powszechne bezrobocie, wszechobecna bieda, umierające osady, puste, opuszczone przez mieszkańców domy, świat ludzi starych (bo młodzi wyjechali). I nie są w stanie zmienić tej sytuacji wysiłki zapaleńców, którzy organizują tam daleko na Północy festiwale światowe, propagują sztukę uliczną, oferują bezpłatne hotele. A nawet stawiają swoiste pomniki-symbole. Jednym z takich pomników jest autobus wkopany w śnieg w miejscowości Vardo. Wiśniewska w jednym z wywiadów tak opowiada o powstaniu tego pomnika: „Autobus stał w tym mieście i rdzewiał, był pamiątką po tym, jak połowa miasta wyjechała po upadku fabryki. Pewnego dnia przyjechał do tego miasta artysta, zorganizował całą akcję, żeby wbić autobus szoferką do dołu w śnieg, unieruchomił go linami i w ten sposób przekazał “Nikt już stąd nie wyjedzie. Nikt tego miasta nie opuści”. Z wraku zrobił pomnik, memoriał po dawnych czasach”. Ten niecodzienny posąg ozdobił okładkę reportażu. I moim zdaniem robi raczej przygnębiające wrażenie – podkreśla rzeczywistość kompletnej ruiny i opuszczenia w bezkresnej pustce, nie odwrotnie.
W swojej książce autorka buduje pesymistyczny obraz życia ludności rdzennej. Nazwa Finnmark wzięła się od norweskiego określenia Saamów – finn. Norweskie finn, czy szwedzkie lapp niosą ze sobą negatywne konotacje. Rdzenni mieszkańcy tych ziem długo byli postrzegani jako podkategoria ludzi. Stąd totalna norwegizacja tych ziem: aby zamienić niezrozumiały język nomadów Północy na norweski, a szamanizm i joik zastąpić bezwzględnym chrześcijaństwem i psalmami. Na szczęście nie w pełni się ta polityka powiodła... I dzisiaj można jeszcze posłuchać tradycyjnej muzyki ludności Północy. Autorka przedstawia czytelnikowi najsłynniejszą na świecie saamską wokalistkę śpiewającą joik – Mari Boine (która śpiewając ten rodzaj muzyki postąpiła wbrew woli rodziców, bezwzględnie znorwegizowanych tubylców). Poznajemy także innych Saamów, którzy pragną nauczyć swych współbraci dumy ze swojego pochodzenia...
Wiśniewska wyjaśnia w swojej książce, że tytułowe słowo „hen”, podobnie jak w języku polskim, w norweskim również odnosi się do odległości. Z tą różnicą, że to północne hen jest bardzo elastyczne. Dla mnie to „hen” to po prostu „tam gdzieś” (nieważne – blisko czy daleko). Autorka prowadzi czytelnika hen już to pobudowaną nie tak dawno znowu niezbyt gęstą siecią dróg, już to hurtigrutą, czyli promem morskim (i choć hurtig znaczy szybko hurtigruta to najwolniejszy obecnie środek lokomocji). Pozwala jej to przedstawić niektóre miejsca i miejscowości nieco bliżej. W ten sposób czytelnik odwiedza Kjollefjord, Vardo, Kirkenes, rosyjski Nikiel i wiele jeszcze innych osad i skupisk ludzkich. I w ten sposób również czytelnik poznaje krajobrazy i atmosferę tego zakątka ziemi.
Dla mnie Finnmark – po lekturze reportażu Ilony Wiśniewskiej – to olbrzymia przestrzeń, pusta, odkryta, bezdrzewna, z urokliwym, choć chłodnym latem i okrutną, bezlitosną, mroźną, śnieżną i huraganową zimą. Przyroda to wciąż zmieniające się pory roku – jest ich aż osiem, to moroszki w lecie, renifery wciąż jeszcze przebiegające olbrzymie połacie tej „nieobeszłej” krainy, łososie, ale częściej już dzisiaj te hodowlane, nie oceaniczne, noc polarna, zorza, i wszechobecny śnieg, który zasypuje nawet drzwi wejściowe, notabene – otwierane na zewnątrz. Ludzi tam prawie w ogóle nie ma. Jeśli już, to spotkać można tylko przedstawicieli starszego pokolenia, ci młodsi przyjeżdżają rzadko, w odwiedziny, i to na krótko. A warunki życia są ciężkie... I jeszcze jedno – stagnacja. Autorka daje wyraźnie do zrozumienia: dominantą życia tych stron są marazm i stagnacja.
Wiśniewska nie buduje optymistycznego obrazu norweskiej Północy. Na pewno jednak w swoim reportażu przybliża tę Północ (a przy okazji po trosze także i Norwegię) polskiemu czytelnikowi, walory poznawcze tej książki są bezsporne. Po spotkaniu z „Hen...” wiem jedno: Zamieszkać w Finnmarku raczej bym się nie odważyła, ale pojechać tam i zobaczyć tę tajemniczą krainę ... dlaczego nie?
Gabriela Kansik Dyskusyjny Klub Książki Oleska Biblioteka Publiczna
Zimno, zimniej, najzimniej jak tylko można… Norweski region Finnmark, bo to o nim głównie jest mowa w reportażu Ilony Wiśniewskiej, fascynuje wielu ludzi z uwagi na jakże surowy klimat. Rdzennej ludności w regionie tym jest bardzo niewiele, a ci co się ostali niechętnie szukają nowych kontaktów, jednakże jak się przed kimś otworzą to godzinami potrafią snuć swe opowieści o zmieniającym się życiu, kulturze, gospodarce oraz klimacie na północnym skraju Norwegii.
(...)
HEN to dla Norwegów zarówno koniec świata, jak i jego początek. Wszystko zależy od interpretacji. Coś może być dla nich HEN czyli zaledwie kilka kilometrów stąd, albo HEN daleko, daleko, że oko wykol. Wiśniewska daleką północ poznaje dzięki Ibertowi Amundsenowi, starcowi którego życie zmierza właśnie ku zorzy. O niezwykle ciekawych losach norweskich Saamów z kolei opowiada niejaka Mari Boine, wokalistka pogodzona z własnym losem – życia, w tym jakże „trudnym do życia” właśnie miejscu. Za wszelką jednak cenę stara się uchronić od zaniknięcia tej cennej kultury. Nie jest jedyną osobą, która się z nią aż tak bardzo utożsamia. Na murach opuszczonych budynków w Finmarku powstaje wiele ściennych malowideł, które też mają przysłużyć się tej idei ochrony tożsamości kulturowej.
Reportaż Ilony Wiśniewskiej jest do granic możliwości szczery, bardzo realistyczny, brak w nim jakichkolwiek powściągliwości i upiększeń. Autorka relacjonuje wszystko takim, jakie w rzeczywistości jest. Niczego nie przejaskrawia, ani też nie ubarwia. W końcu w każdej kulturze jest wiele rzeczy, które nas fascynuje i pociągaja, ale są też takie sprawy, o których się nie chce często mówić… O takich właśnie sprawach i tej nieco bardziej gorzkiej sferze finmarskiego życia jest w tym reportażu mowa. Polecam gorąco lekturę.
„Hen. Na północy Norwegii” to historia największego okręgu administracyjnego Norwegii, rozciągającego się w północno-wschodniej części tego kraju graniczącego od południa z Finlandią, od wschodu z Rosją, a od zachodu z norweskim okręgiem administracyjnym Troms. Przedstawiając miejsce, które uczyniła bohaterem swego reportażu, autorka stwierdza: „Dla przyjezdnego Finnmark to największy i najrzadziej zaludniony region Norwegii, rozciągnięty wzdłuż wybrzeża Morza Barentsa, za kołem podbiegunowym. (…) Finnmark to pięć fiordów … (…) Finnmark to garstka ludzi, ryby i renifery, kamień na kamieniu, bezwzględne morze, zimne lato, surowa zima i wiatr, który mąci świadomość.” Finnmark to także, jak dowiedzieć się można w trakcie lektury, swoisty tygiel narodowościowy: mieszkają tam Norwegowie, ale przede wszystkim Saamowie, Kwenowie, Finowie, Szwedzi, Pomorcy, kolscy Norwedzy, którzy wrócili z kolonizacji rosyjskiej strony granicy oraz przybysze z obcych krajów (bardziej lub częściej! mniej serdecznie przyjmowani przez „miejscowych”). Książka o Finnmark opowiada więc o ludziach – twardych, zahartowanych, nieufnych wobec obcych, o okrutnej często, choć urokliwie egzotycznej północnej przyrodzie, o trudnej teraźniejszości i tragicznej przeszłości tej krainy. Podzielona jest na trzy części. Bohaterem pierwszej uczyniła autorka Iberta Amundsena, 90-letniego tuziemca. Życie jego i jego rodziny obrazuje los mieszkańców całego regionu. Druga część poświęcona została historii rdzennej ludności tych obszarów, czyli Saamom (lub jak chcą Szwedzi – Lapończykom). Trzeci rozdział przedstawia bardzo trudną, rzec można nawet beznadziejną współczesność Finnmarku.
Dzisiejszy Finnmark w ujęciu reporterki to powszechne bezrobocie, wszechobecna bieda, umierające osady, puste, opuszczone przez mieszkańców domy, świat ludzi starych (bo młodzi wyjechali). I nie są w stanie zmienić tej sytuacji wysiłki zapaleńców, którzy organizują tam daleko na Północy festiwale światowe, propagują sztukę uliczną, oferują bezpłatne hotele. A nawet stawiają swoiste pomniki-symbole. Jednym z takich pomników jest autobus wkopany w śnieg w miejscowości Vardo. Wiśniewska w jednym z wywiadów tak opowiada o powstaniu tego pomnika: „Autobus stał w tym mieście i rdzewiał, był pamiątką po tym, jak połowa miasta wyjechała po upadku fabryki. Pewnego dnia przyjechał do tego miasta artysta, zorganizował całą akcję, żeby wbić autobus szoferką do dołu w śnieg, unieruchomił go linami i w ten sposób przekazał “Nikt już stąd nie wyjedzie. Nikt tego miasta nie opuści”. Z wraku zrobił pomnik, memoriał po dawnych czasach”. Ten niecodzienny posąg ozdobił okładkę reportażu. I moim zdaniem robi raczej przygnębiające wrażenie – podkreśla rzeczywistość kompletnej ruiny i opuszczenia w bezkresnej pustce, nie odwrotnie.
W swojej książce autorka buduje pesymistyczny obraz życia ludności rdzennej. Nazwa Finnmark wzięła się od norweskiego określenia Saamów – finn. Norweskie finn, czy szwedzkie lapp niosą ze sobą negatywne konotacje. Rdzenni mieszkańcy tych ziem długo byli postrzegani jako podkategoria ludzi. Stąd totalna norwegizacja tych ziem: aby zamienić niezrozumiały język nomadów Północy na norweski, a szamanizm i joik zastąpić bezwzględnym chrześcijaństwem i psalmami. Na szczęście nie w pełni się ta polityka powiodła... I dzisiaj można jeszcze posłuchać tradycyjnej muzyki ludności Północy. Autorka przedstawia czytelnikowi najsłynniejszą na świecie saamską wokalistkę śpiewającą joik – Mari Boine (która śpiewając ten rodzaj muzyki postąpiła wbrew woli rodziców, bezwzględnie znorwegizowanych tubylców). Poznajemy także innych Saamów, którzy pragną nauczyć swych współbraci dumy ze swojego pochodzenia...
Wiśniewska wyjaśnia w swojej książce, że tytułowe słowo „hen”, podobnie jak w języku polskim, w norweskim również odnosi się do odległości. Z tą różnicą, że to północne hen jest bardzo elastyczne. Dla mnie to „hen” to po prostu „tam gdzieś” (nieważne – blisko czy daleko). Autorka prowadzi czytelnika hen już to pobudowaną nie tak dawno znowu niezbyt gęstą siecią dróg, już to hurtigrutą, czyli promem morskim (i choć hurtig znaczy szybko hurtigruta to najwolniejszy obecnie środek lokomocji). Pozwala jej to przedstawić niektóre miejsca i miejscowości nieco bliżej. W ten sposób czytelnik odwiedza Kjollefjord, Vardo, Kirkenes, rosyjski Nikiel i wiele jeszcze innych osad i skupisk ludzkich. I w ten sposób również czytelnik poznaje krajobrazy i atmosferę tego zakątka ziemi.
Dla mnie Finnmark – po lekturze reportażu Ilony Wiśniewskiej – to olbrzymia przestrzeń, pusta, odkryta, bezdrzewna, z urokliwym, choć chłodnym latem i okrutną, bezlitosną, mroźną, śnieżną i huraganową zimą. Przyroda to wciąż zmieniające się pory roku – jest ich aż osiem, to moroszki w lecie, renifery wciąż jeszcze przebiegające olbrzymie połacie tej „nieobeszłej” krainy, łososie, ale częściej już dzisiaj te hodowlane, nie oceaniczne, noc polarna, zorza, i wszechobecny śnieg, który zasypuje nawet drzwi wejściowe, notabene – otwierane na zewnątrz. Ludzi tam prawie w ogóle nie ma. Jeśli już, to spotkać można tylko przedstawicieli starszego pokolenia, ci młodsi przyjeżdżają rzadko, w odwiedziny, i to na krótko. A warunki życia są ciężkie... I jeszcze jedno – stagnacja. Autorka daje wyraźnie do zrozumienia: dominantą życia tych stron są marazm i stagnacja.
Wiśniewska nie buduje optymistycznego obrazu norweskiej Północy. Na pewno jednak w swoim reportażu przybliża tę Północ (a przy okazji po trosze także i Norwegię) polskiemu czytelnikowi, walory poznawcze tej książki są bezsporne. Po spotkaniu z „Hen...” wiem jedno: Zamieszkać w Finnmarku raczej bym się nie odważyła, ale pojechać tam i zobaczyć tę tajemniczą krainę ... dlaczego nie?
Gabriela Kansik Dyskusyjny Klub Książki Oleska Biblioteka Publiczna
Warto przeczytać.
HEN to dla Norwegów zarówno koniec świata, jak i jego początek. Wszystko zależy od interpretacji. Coś może być dla nich HEN czyli zaledwie kilka kilometrów stąd, albo HEN daleko, daleko, że oko wykol. Wiśniewska daleką północ poznaje dzięki Ibertowi Amundsenowi, starcowi którego życie zmierza właśnie ku zorzy. O niezwykle ciekawych losach norweskich Saamów z kolei opowiada niejaka Mari Boine, wokalistka pogodzona z własnym losem – życia, w tym jakże „trudnym do życia” właśnie miejscu. Za wszelką jednak cenę stara się uchronić od zaniknięcia tej cennej kultury. Nie jest jedyną osobą, która się z nią aż tak bardzo utożsamia. Na murach opuszczonych budynków w Finmarku powstaje wiele ściennych malowideł, które też mają przysłużyć się tej idei ochrony tożsamości kulturowej.
Reportaż Ilony Wiśniewskiej jest do granic możliwości szczery, bardzo realistyczny, brak w nim jakichkolwiek powściągliwości i upiększeń. Autorka relacjonuje wszystko takim, jakie w rzeczywistości jest. Niczego nie przejaskrawia, ani też nie ubarwia. W końcu w każdej kulturze jest wiele rzeczy, które nas fascynuje i pociągaja, ale są też takie sprawy, o których się nie chce często mówić… O takich właśnie sprawach i tej nieco bardziej gorzkiej sferze finmarskiego życia jest w tym reportażu mowa. Polecam gorąco lekturę.